Bez śladu i co dalej, czyli "Zaginieni" Anny Gronczewskiej
Jeśli pasjonujecie się true crime albo piszecie powieści czy scenariusze kryminalne, to pewnie większość z tych historii obiła się wam już o uszy. Nie jest to jakiś pasjonujący reportaż śledczy, Autorka raczej podsumowuje dotychczasowo ustalone fakty niż stawia jakieś kontrowersyjne tezy czy dodaje do znanych historii nowe informacje. Co więcej, zdarzają się fragmenty, gdzie brak pogłębionego researchu rzuca się w oczy. Przykład - w przypadku jednej z bohaterek wspomniane jest, że „świadkowie nie pamiętają, gdzie pracowała” - czy to nie jest właśnie zadanie dziennikarza, żeby to ustalić na podstawie własnych działań? Przydałyby się też przypisy i źródła, z których autorka korzystała.
Ale te historie same w sobie, lepiej lub gorzej napisane, są momentami tak niesamowicie mocne, że wpadają w głowę i każą uważniej patrzeć na własne dziecko śpiące w łóżeczku i bliskich wychodzących z domu „tylko na chwilę”. Zwłaszcza gdy uzmysłowimy sobie, że nawet dzisiaj, w czasach komórek, monitoringu i GPS zdarzają się zaginięcia niewyjaśnione. A co dopiero, gdy historia wydarzyła się w latach osiemdziesiątych czy dziewięćdziesiątych.
W głowie utkwiły mi zwłaszcza dwa rozdziały - ten o dziecku porwanym ze szpitala i dotychczas nieodnalezionym i przerażająca wręcz historia o starszej pani, która zaginęła na pielgrzymce w Wilnie. Dlaczego przerażająca? Bo pani była po zaginięciu widziana dosłownie wszędzie - w sklepach, na drogach, w kamerach przemysłowych. Nikt nie zorientował się, że to błąkająca się zaginiona, nikt jej nie pomógł - prawdopodobnie zachowywała się całkiem rozsądnie, ale będąc w szoku, nie była w stanie skontaktować się z bliskimi, nie wiedziała gdzie jest i wreszcie, gdy już jej szukano… rozpłynęła się w powietrzu. Wyobrażając sobie tę jej bezradność, strach i oszołomienie, sama czułam się bezsilna - bo czy potrafiłabym rozpoznać taką osobę, gdybym była przypadkowym świadkiem jej wędrówki? Czy zwróciłabym uwagę, że próbuje w sklepach kupować nietypowe rzeczy? Pewnie nie i to właśnie jest straszne.
Interesująca jest również perspektywa rodzin. Gdy tracisz kogoś bliskiego z powodu choroby czy wypadku, to doświadczenie traumatyczne, ale do przejścia. Istnieją mechanizmy, które pomagają w przejściu przez traumę, zbadane są etapy żałoby, które trzeba pokonać na drodze do pogodzenia się ze stratą. W przypadku zaginięcia rodzina zostaje sama, zawieszona w próżni, między nadzieją rozpalającą się z każdym dzwonkiem do drzwi, a narastającym przekonaniem, że bliski już nigdy nie wróci. Czytanie, jak rodzice, rodzeństwo czy partnerzy zaginionych próbują na różne sposoby poradzić sobie z ich zniknięciem, naprawdę mnie poruszyło. To, co w filmach bywa kliszą - zostawianie bez zmian pokojów dziecinnych zaginionych dzieci. rozlepianie przez lata plakatów, rozpadające się po zaginięciu jednego z członków rodziny - to codzienność bliskich osób zaginionych.
Na koniec znajdziemy w „Zaginionych” rozdziały dotyczące nie poszukiwanych, ale poszukujących osób - wywiady z przedstawicielami fundacji Itaka, policjanta z Archiwum X, jasnowidza Jackowskiego. Nie miałam wcześniej pojęcia z jednej strony o skali zaginięć w Polsce, z drugiej - o tym, jak zmieniały się profile osób zaginionych przez lata. Przykładowo - dzisiaj praktycznie nie ma w Polsce dzieci, które rzeczywiście zaginęły bez śladu - większość takich historii pochodzi sprzed ponad dwudziestu lat. Demonizuje się wychowywanie dzieci pod kloszem, ale to dzieci z kluczem na szyi, wychowywane na podwórkach, znikały bez śladu, porwane lub mordowane. Dlatego polecam ten reportaż wszystkim, którzy uważają, że kiedyś było lepiej, bezpieczniej, wszyscy wszystkich znali i byli sobie życzliwi - gdy nagle uzmysłowisz sobie, że właśnie w takich społecznościach dochodziło często do zaginięć, być może przestaniesz idealizować przeszłość.
Komentarze
Prześlij komentarz