Nie jesteśmy tacy sami #1, czyli czego branża wydawnicza mogłaby nauczyć się od branży filmowej




Chociaż pracę w dziale promocji w wydawnictwie zakończyłam ładnych kilka lat temu, wciąż staram się być na bieżąco z nowinkami ze świata książki. Nowinkami, a przy okazji dramami, skandalami i innymi bolączkami, które nie dość że przez te lata nie zostały w żaden sposób zwalczone, to jeszcze doszły nowe. A fakt, że nagle zyskałam nową perspektywę - porównanie z pozornie podobną, a tak naprawdę zupełnie inną branżą - sprawia, że wciąż na każdym kroku coś mnie zaskakuje. Przede wszystkim są to liczne absurdy, które w jednej branży nie istnieją lub związane z nimi problemy zostały rozwiązane, za to w drugiej są uważane za niezmienne, niepodważalne i oczywiste. Działa to oczywiście w dwie strony, a wszystkie moje spostrzeżenia rozrosły się tak, że w efekcie powstały dwa wpisy. A zatem na początek zastanówmy się - czego branża wydawnicza mogłaby nauczyć się od filmowej?

1. Pitchingów 
Na kontach wydawców zalegają często tysiące nieprzeczytanych maili z propozycjami wydawniczymi. U producentów oczywiście też, ale oni mają do dyspozycji krótszą drogę - pitchingi. Czyli wydarzenia (zazwyczaj w ramach festiwali, jak Pitch Fiesta w ramach Script Fiesty), na których autorzy mogą w krótkiej formie zaprezentować wydawcom swoje teksty na różnych etapach. Często teksty są już w jakiś sposób wyselekcjonowane (np. SFPitch). Tymczasem kontakt autor-wydawca, poza momentem, gdy uda się temu pierwszemu dorwać drugiego na targach, zazwyczaj ogranicza się do upartego wysyłania kolejnych mailowych przypominajek.  

2. Castingów 
W świecie filmu scenarzyści, reżyserzy i producenci mają pitchingi, natomiast aktorzy mają castingi - w branży wydawniczej autorzy książek są zmuszeni wysyłać maile w ciemno, znając jedynie ogólny profil wydawnictwa, a wydawcy często nie mają ochoty na nawiązywanie współpracy z nieznanym, za to namolnym (bo wysłał już trzy maile w ciągu roku) autorem. A gdyby wydawnictwa po prostu ogłaszały - publicznie lub na zamkniętych forach - nieco bardziej szczegółowo, jakich książek lub autorów aktualnie szukają? Np. kucharskich pisanych przez blogerów, romantasy z fae, przewodnika po Warszawie, wspomnień z PRL… Kruczek tkwi w tym, że niewielu autorów trafiłoby w 100%, więc często dane dzieło musiałoby powstać od zera lub od konspektu, a co za tym idzie, wydawcy musieliby nauczyć się…  

3. Płacenia za rozwój projektu 
Nawiązując do powyższego punktu - marzy mi się sytuacja, gdy autor, pracując nad książką na zlecenie wydawnictwa (ale również zgłaszając się z już napisanym tekstem), dostaje za tę wykonaną już przecież pracę pieniądze, a nie jakąś mgliście określoną „zaliczkę na poczet tantiem”. W przypadku małego nakładu i braku promocji tej dodatkowej kasy nie zobaczy wręcz nigdy. Jeśli czyta to jakiś producent filmowy, pewnie myśli rozmarzony "a to tak można?" Oczywiście gdy kiedyś napisałam na Threads, że to niesprawiedliwe, pisarze mnie niemal zjedli, bo przecież „inaczej wydawcom nie opłacałoby się wydawać”.   

4. Płacenia w ogóle ;) 
Wiem, wiem, filmowcy też pracują za wpis do portfolio albo „za kredyty” (czyli wymarzoną, upragnioną, jedyną w swoim rodzaju wzmiankę w napisach) albo za „no teraz to nie mogę ci zapłacić, ale prowadzę rozmowy z dużym graczem i już jest prawie potwierdzony”. Wiem, sama tak pracowałam. Ale nie zdarzyło mi się, żeby producent to scenarzyście albo aktorowi kazał płacić za realizację filmu. Tymczasem vanity (czyli pasożytnicze wydawnictwa, które każą autorowi płacić za wydanie książki, której potem nie mają gdzie rozprowadzać) to w branży książkowej, niestety, chleb powszedni. Ostatnio odbyłam rozmowę z autorką, która wydała już kilka powieści i była serio zdziwiona, że są wydawnictwa, które płacą autorom, a nie odwrotnie.   

5. Koprodukcji 
Firmy produkcyjne, żeby zdobyć fundusze albo innego rodzaju wsparcie często decydują się na kooperację - czy to z innymi tego typu firmami, czy prywatnymi inwestorami. Jestem w stanie wyobrazić sobie taką współpracę mniejszego wydawnictwa z większym, w celu zwiększenia zasięgu publikacji, albo pozyskania prywatnych funduszy na książkę (co w sumie się zdarza, sama często szukałam pieniędzy dla wydawnictwa na zewnątrz, ale jednak wciąż jest to rzadkość - zwłaszcza przy literaturze pięknej). O ile koprodukcja wydawnictw na poziomie procesu wydawniczego i dystrybucji mogłaby być trudna, o tyle w przypadku wspólnego spotkania autorskiego, antologii już byłoby łatwiej.  

6. Jedności  
Wiadomo, branża filmowa to zbiór małych piekiełek, ale zeszłoroczna walka o kształt ustawy o prawie autorskim i tantiemy z Internetu pokazała, że potrafi się zjednoczyć. Tymczasem na poletku wydawniczym problem przeszedłby pewnie bez echa, gdyby nie udział Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury i Unii Literackiej. Pisarze, wydawcy i redaktorzy zaś w ogóle temat olali - wśród obserwowanych przeze mnie w social media wspomniało o tym zaledwie kilkoro…  

7. Systemowego wspierania debiutantów i mniej komercyjnych projektów 
Pomysł literackiego PISF-u, czyli ogólnopolskiej, państwowej instytucji wspierającej Polską literaturę, pojawił się w ostatnich latach, również w sejmie (postulowała go chyba Daria Gosek). Wskutek monopolowych praktyk, które trwają i trwają od lat, zmiany systemowe są konieczne, a jeśli chcemy wspierać czytelnictwo, to przydałoby się też dofinansować tych, którzy chcą je krzewić - niszowe wydawnictwa, małe księgarnie, festiwale literatury. Czy doczekam? Zobaczymy. 

Z jednej strony część tych punktów pisałam z przymrużeniem oka - bo w głębi serca sama nie wierzę, że cokolwiek się w tej sprawie zmieni, no i oczywiście większość z nich rozbija się o znacznie mniejszą niż w filmie ilość pieniędzy w branży wydawniczej, większe rozdrobnienie i inną strukturę. Jak wspomniałam, sporo wymienionych absurdów (a znalazłoby się jeszcze więcej) uchodzi za tak oczywiste, że właściwie i wydawcy, i pisarze, nie wyobrażają sobie innego stanu rzeczy. Coś się niby zmienia - organizują się i wydawcy, i autorzy, i tłumacze (ale już na przykład redaktorzy wciąż nie mają reprezentującego ich związku czy organizacji). Pytanie, czy zorganizują się tak, żeby nie organizować się głównie przeciwko sobie. 

W przygotowaniu oczywiście druga część wpisu, czyli czego filmowcy mogliby nauczyć się od branży książkowej - a Was zapraszam do dyskusji i dorzucania własnych pomysłów.

Komentarze

Copyright © Bajkonurek